ďťż

But I still search for Your sweet lips...

Agnieszka pochylała się nad stertą naczyń w zlewie. Myła patrząc pustymi oczami. Jej myśli wędrowały daleko, do dnia w którym poznała Marcelego.
Był słoneczny lipcowy dzień. Dochodziła godzina piętnasta, nie chcąc więc marnować zbyt dużo czasu na przechadzkę, który mama zwykła zwać cennym, przyspieszyła kroku. Niebo było tak piękne, Agnieszka nie mogła się nadziwić jak te puchate chmurki mogą tak lekko unosić się nad ziemią tworząc przecudny niebieski świat elfów duszków.
- o! to będzie miś koala – zaszczebiotała podskakując na prawej nóżce – ha ha, a to domek tego misia, śliczne drzewko.
Agnieszka szła tak polną drogą z nosem utkwionym w chmurach, nie zauważyła nawet gdy zbliżyła się do przejazdu kolejowego. Słyszała tylko przejmujący huk, a zaraz potem zjawił się Marceli. To takie cudowne – myślała – dopiero co był na niebie a teraz jest tu ze mną!
Odłożyła na bok wypłukane naczynia, niesforny kosmyk włosów wymknął się i przesłaniał jej wzrok. Odgarnęła go i spojrzała na dłoń. Zupełnie nie wiedziała dlaczego jest taka pomarszczona i drżąca.
W domu w którym była, wszyscy byli jacyś dziwni, gdyby nie Marceli, który nadal ją odwiedza, pomyślałaby że oszalała i że ta ręka należy do starej osoby, a przeciecz ona ma 10 lat! Tylko ta głupia kobieta w białym fartuchu wmawia jej że ma 70 i że mama już jej nie może odwiedzić. To takie bezsensowne!
- Och jak bym chciała już skończyć te głupie zmywanie, przecież musze wyjść na dwór i popatrzeć na Marcelego i chmurki!
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalia97.keep.pl
  •