ďťż

But I still search for Your sweet lips...

Wpatrywałem się w szare kłębowisko chmur ponad nami zastanawiając się czy są stałym elementem krajobrazu tej krainy. Odkąd właściwie przybyliśmy w te rejony nie widziałem przebijającego przez nie słońca, ale pomimo tego było w miarę jasno. Podniosłem się do pozycji półsiedzącej i spojrzałem w odmęt wody, a właściwie bagna, po którym przesuwała się nasza barka. Przesuwała było dobrym określeniem, bo powiedzieć, że płynęła nie mogłem. Za jej przesuw po tym paskudnym szlamie odpowiadało czterech wargenów, po jednym na każdym rogu. Wargeni byli właściwie jedyną rasą, która bezpośrednio deklarowała zwierzchność Hetetowi. Około półtora metra wzrostu, lekko przygarbiona postura, chropowata skóra, podwójne rzędy małych ostrych ząbków w szczęce, właściwie całkowicie płaski nos i małe wyłupiaste oczka na pozbawionej włosów głowie. Od jakiegoś czasu miałem aż nadto okazji, aby przyjrzeć się ich anatomii i zwyczajom. W walce faktycznie, nie brak im było odwagi ani poświęcenia, znacznie gorzej z intelektem, ale on nie był aż tak potrzebny, w końcu ja też nie byłem szczególnie mądry a miałem się nad wyraz dobrze i potrafiłem wyjść ze znacznych opałów. Co prawda jednym z głównych czynników powodzenia w walce była moja anatomia. Cóż, kiedy staje się oko w oko z ponad trzymetrowym pół-olbrzymem to, jeśli musi się być przeciw niemu ochota do dalszej walki przechodzi szybko. Zwłaszcza, jeśli ten pół-olbrzym jest zaprawionym w boju najemnikiem z całkiem niezłą bronią. Tu jakby odruchowo spojrzałem na zawinięte w materiał dwa toporki leżące obok mnie. Dajmy na to taki człowiek lub elf dajmy na to, oni musieliby użyć obu rąk, aby móc sprawnie posługiwać się takim toporem. Mnie wystarczała jedna, w drugiej znajdował się brat bliźniak poprzedniego, oba wytworzone w jednej ze słynnych krasnoludzkich kopalń, nie mogłem sobie jednak przypomnieć jej nazwy, w każdym razie oba były pozbawione jakichkolwiek zdobień, napisów czy run, których obecność tak lubiły pozostałe rasy. Po co? Broń miała zabijać a nie zdobić. Tanmir jak to przystało na elfa preferował zupełnie odmienne podejście do sprawy, to jest nosił krótki miecz z jakimiś wygrawerowanymi zaklęciami i nóż. Osobiście zastanawiało mnie, czy faktycznie te runy coś mu dają czy tylko tak mówi. Tanmir zawsze powtarza, że to nie są wcale runy, bo runy to prędzej na krasnoludzkich broniach znaleźć można, osobiście nie znalazłem na moich żadnych, co raczej podniosło ich ocenę w mojej hierarchii. No, ale skoro już zacząłem rozprawiać o moim przyjacielu to powinienem to rozwinąć. Tak, więc jest on elfem o profesji identycznej jak moja, to jest najemnikiem. Bardzo wierzy w te wszystkie magiczne duperele, nie twierdze, że nie są one przydatne, ale po prostu moim zdaniem pokłada w nich zbytnią wiarę. Najbardziej widocznym z nich jest talizman, który zawsze wisi na jego szyi, okrągły srebrny krążek z przecinającymi go tu i ówdzie czarnymi liniami. Kiedyś, gdy mieliśmy już mało pieniędzy na dalsze picie, zaproponowałem żartem możliwość sprzedania go złotnikowi. Tanmir wściekł się, nakrzyczał na mnie i boczył się przez resztę dnia, od tamtej pory nie odzywam się już jeśli chodzi o jego zabaweczkę. Choć przyznać muszę, że denerwuje mnie, kiedy zaczyna biadolić, bo niby jego talizman przeczuwa jakieś kłopoty. Jakby takie coś mogło cokolwiek przeczuwać. Co by tu więcej o nim powiedzieć? Jak na elfa nie jest wysoki, ma niecałe dwa metry, w każdym razie dwóch nie przekracza. Właściwie tym, co najbardziej go wyróżnia z otoczenia są jego włosy, on miał bardzo jasne włosy, takie niby żółte, ale bardzo jasne. No i pewnego dnia widocznie z nadmiaru wolnego czasu, przyrządził sobie taki wywar z leśnych jagód a następnie użył go na włosach. Skutkiem tego był teraz chyba jedynym elfem na świecie o błękitnych włosach, a w każdym razie jedynym którego znałem. Muszę jednak przyznać, że były i dobre skutki tej przemiany. Teraz w kotłowaninie ciał podczas bitwy znalezienie go było znacznie łatwiejsze. Oczywiście znalezienie mnie niemal zawsze było łatwe, bo przeważnie górowałem ponad całą resztą stanu.
Z sennego otępienia wybił mnie okrzyk jednego z wargenów przesuwających barkę za pomocą długich kii wbijanych w dno bagna. Znów nie dosłyszałem nazwy tej krainy, choć właściwie jej nazwa obchodziła mnie tak jak wystające ponad tą szarą breje badyle. Wstałem i popatrzyłem w stronę naszego celu, szeroko ciągnął się ten brzeg, szeroko i niemal jednostajnie. Po prostu kończyła się ta szlamowata woda a zaczynał szlamowaty ląd. Jedynym punktem, przy którym można było na dłużej zawiesić wzrok pył prowizoryczny port.
-Szykuj broń zaraz się zacznie- doszedł mnie zaspany głos Tanmira przeciągającego się i podchodzącego do przodu naszej barki.
-Myślisz, że już od razu przywita nas banda tych jaszczurek?- spytałem zdziwiony, wpatrując się w port z którego dało się odróżnić coraz to nowe szczegóły. Jak choćby uwijających się zbrojnych wargenów. Jeden z nich, być może nieświadom tego, że my widzimy ich równie dobrze jak oni nas wyszedł na sam koniec pomostu z pochodnią i wymachiwał nią, raz po raz niezrozumiale coś pokrzykując. Wargeni na barce jakby przyspieszyli posuwanie jej, a może tylko świadomość końca tej podróży sprawiała takie wrażenie.
-Wstawać, nie ociągać się! Czas wyrobić dniówkę, co nie?- odwróciłem się tracąc z widoku port. Niklas wyraźnie chciał pokazać swoim, kto tu dowodzi. Przewodził czterem ludziom będącym akurat razem z nami w tym samym transporcie. Prócz nas dwóch i tej piątki, na pokładzie było jeszcze dwóch ludzi, których wyposażenie świadczyło o wielkiej biegłości w kuszy i jeszcze jedna elfka. Co do reszty „kompani” miałem mieszane uczucia. Kusznicy wyglądali na znających się na rzeczy, Niklas ze swymi zachowaniem przypominał bandę młokosów, co to jeszcze nigdy nie widziała prawdziwej wojny. Tanmir wspominał, że już kiedyś spotkał Niklasa na placu boju, co prawda bez całej reszty, ale jego uważał za w miarę dobrego wojaka. No i jeszcze ta druga elfka, mówię druga bo jako pierwszego elfa miałem na myśli mojego przyjaciela. Do niej miałem najbardziej mieszane uczucia, właściwie przez całą podróż nie odezwała się ani słowem i w ogóle zdawała się unikać towarzystwa całej reszty. Opatulona tą swoją czarną peleryną siedziała skulona gdzieś pomiędzy skrzyniami, teraz tak jak i cała reszta stała przyglądając się brzegowi, dziwna osoba.
Po jakimś czasie barka dosunęła się do pomostu, a znajdujący się na nim wargeni rzucili jakąś kładkę ze zbitych desek i weszli na pokład po skrzynie z zaopatrzeniem. A my jeden po drugim schodziliśmy na pomost, pomimo tego, że kładka nie wydała ani jednego skrzypnięcia podczas przechodzenia po niej pozostałych, to jednak wolałem nie ryzykować i przeskoczyłem od razu na pomost. Jak się okazało to nie był wcale wiele lepszy pomysł, nie połamałem co prawda desek, ale to trzaśnięcie i perspektywa skończenia w tym szarym szlamie nabawiły mi nielichego stracha.
-Czy ty zawsze musisz zwracać na siebie uwagę?- podsumował moje wyczyny Tanmir i faktycznie oczy wszystkich zwrócone były w moim kierunku.
-Chodźmy, nie ma co stać!- odchrząknąłem spuszczając głowę i ruszając na stały ląd. Na lądzie wcale nie było dużo lepiej, wszędzie pełno błocka i kałuż. Jedynym urozmaiceniem były wargeńskie konstrukcje, ostrokoły, kilka prowizorycznych namiotów i sporo skrzyń.
-Ej wy!- zaburczał do nas jeden z wargenów w szyszaku, ciężkim ćwiekowanym pancerzu i z mieczem o hakowatym zakończeniu –Tam Iść!- wskazał sporych rozmiarów stół przy namiocie z wielkim czerwonym proporcem na wysokiej tyce. Jakby nie będąc pewnym czy zrozumieliśmy co do nas mówił ruszył w tamtym kierunku machając na nas ręką. Kiedy w milczeniu doszliśmy do tak nachalnie wskazywanego nam punktu z namiotu wyszedł krasnolud niemal cały wymazany w inkauście.
-O, kolejna partia mięsa.- podrapał się po głowie –Gdzie ja… eh na tych młotkach nie można polegać- tu wskazał na strażnika, który nas przyprowadził, a ja nieświadomie zresztą skinąłem głową, zresztą nie jako jedyny. Jak to często bywa to właśnie brodacz pełnił tu rolę kwatermistrza, wszedł ponownie do namiotu zapewne po jakieś dokumenty. Ja w tym czasie przyglądałem się proporcowi. Na czerwonym tle widniał żutymi nićmi wyszywany kielich, a nad nim zaciśnięta pięść z której jakby do tego kielicha kapały czarne krople. Nigdy nie rozumiałem co właściwie oznacza znak Heteta, niemniej jednak zawsze był obecny tam gdzie coś należało lub miało należeć do niego. Tak jak i tym razem.
W końcu krasnolud wyszedł z jakimś plikiem papierów, wyczytywał po kolei nasze imiona a my podchodziliśmy i podpisywaliśmy pod miejscem jakie na dokumencie nam wskazywał. Oczywiście, jeśli ktoś nie potrafił się podpisać to wstawiał krzyżyk. Z dumą chwyciłem pióro, kiedy mnie wyczytano i niezręcznie co prawda, ale jednak wygryzmoliłem swój podpis. Wypiąłem się jakbym otrzymywał nagrodę z ręki jakiegoś króla gdy zobaczyłem, że spora część nie potrafi na papierze określić się innym mianem jak tylko X. Tanmir nauczył mnie tej sztuki, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. Niestety z braku czasu i moich chęci nie przyswoił mi umiejętności pisania ani czytania, ale w końcu to on jest tutaj od głębszego myślenia a nie ja.



Wpatrywałem się w szare kłębowisko chmur ponad nami zastanawiając się czy są stałym elementem krajobrazu tej krainy. Odkąd właściwie przybyliśmy w te rejony nie widziałem przebijającego przez nie słońca, ale pomimo tego było w miarę jasno. Podniosłem się do pozycji półsiedzącej -lepiej po prostu "usiadłem" i spojrzałem w odmęt wody, a właściwie bagna, po którym po których (ostatnie były bagna) przesuwała się nasza barka Barkę lubił papież, nie lepiej łódź?. Przesuwała było dobrym określeniem, bo powiedzieć, że płynęła nie mogłem. Za jej przesuw neologizm po tym paskudnym szlamie odpowiadało czterech wargenów po jednym na każdym rogu. Wargeni byli właściwie jedyną rasą, która bezpośrednio deklarowała zwierzchność Hetetowi. Około półtora metra wzrostu, lekko przygarbiona postura, chropowata skóra, podwójne rzędy małych ostrych ząbków w szczęce, właściwie całkowicie płaski nos i małe wyłupiaste oczka na pozbawionej włosów głowie i tu brak zakończenia zdania. Od jakiegoś czasu miałem aż nadto okazji, aby przyjrzeć się ich anatomii i zwyczajom. W walce faktycznie, nie brak im było odwagi ani poświęcenia, znacznie gorzej [było z intelektem, ale on nie był aż tak potrzebny, w końcu ja też nie byłem szczególnie mądry a miałem się nad wyraz dobrze i potrafiłem wyjść ze znacznych opałów. Co prawda jednym z głównych czynników powodzenia w walce była moja anatomia. Cóż, kiedy staje się oko w oko z ponad trzymetrowym pół-olbrzymem to, jeśli musi się być przeciw niemu ochota do dalszej walki przechodzi szybko zła konstrukcja zdania. Zwłaszcza, jeśli ten pół-olbrzym jest zaprawionym w boju najemnikiem z całkiem niezłą bronią. Tu jakby odruchowo spojrzałem albo 1 osoba albo 3 na zawinięte w materiał dwa toporki leżące obok mnie. Dajmy na to taki człowiek lub elf dajmy na to powtórzenie, oni musieliby użyć obu rąk, aby móc sprawnie posługiwać się takim toporem. Mnie wystarczała jedna, w drugiej znajdował się brat bliźniak poprzedniego, oba wytworzone w jednej ze słynnych krasnoludzkich kopalń, nie mogłem sobie jednak przypomnieć jej nazwy, w każdym razie oba były pozbawione jakichkolwiek zdobień, napisów czy run, których obecność tak lubiły pozostałe rasy. Po co? Broń miała zabijać a nie zdobić. Tanmir jak to przystało na elfa preferował zupełnie odmienne podejście do sprawy, to jest nosił krótki miecz z jakimiś wygrawerowanymi zaklęciami i nóż. Osobiście zastanawiało mnie, czy faktycznie te runy coś mu dają czy tylko tak mówi. Tanmir zawsze powtarza, że to nie są wcale runy, bo runy to prędzej na krasnoludzkich broniach znaleźć można, osobiście nie znalazłem na moich żadnych, co raczej podniosło ich ocenę w mojej hierarchii. No, ale skoro już zacząłem rozprawiać o moim przyjacielu to powinienem to rozwinąć. Tak, więc jest on elfem o profesji identycznej jak moja, to jest najemnikiem to nie jest zdanie. Bardzo wierzy w te wszystkie magiczne duperele, nie twierdze, że nie są one przydatne, ale po prostu moim zdaniem pokłada w nich zbytnią wiarę. Najbardziej widocznym z nich jest talizman, który zawsze wisi na jego szyi, okrągły srebrny krążek z przecinającymi go tu i ówdzie czarnymi liniami. Kiedyś, gdy mieliśmy już mało pieniędzy na dalsze picie, zaproponowałem żartem możliwość sprzedania go złotnikowi. Tanmir wściekł się, nakrzyczał potoczne, lepiej "skrzyczał" na mnie i boczył się przez resztę dnia, od tamtej pory nie odzywam się już jeśli chodzi o [tę jego zabaweczkę. Choć przyznać muszę, że denerwuje mnie, kiedy zaczyna biadolić, bo niby jego talizman przeczuwa jakieś kłopoty. Jakby takie coś mogło cokolwiek przeczuwać. Co by tu więcej o nim powiedzieć? to jest list, paniętnik czy opowiadanie? Jak na elfa nie jest wysoki, ma niecałe dwa metry, w każdym razie dwóch nie przekracza. Właściwie tym, co najbardziej go wyróżnia z otoczenia są jego włosy, on nie potrzebne miał bardzo jasne włosy, takie nie potrzebne niby żółte, ale to samo bardzo jasne. No i też zbędne pewnego dnia widocznie z nadmiaru wolnego czasu, przyrządził sobie taki wywar z leśnych jagód a następnie użył nałożył go na włosy albo cóś inkszego go na włosach. Skutkiem tego czego był teraz chyba jedynym elfem na świecie o błękitnych włosach, a w każdym razie jedynym którego znałem. Muszę jednak przyznać, że były i dobre skutki tej przemiany a wymieniłeś jakieś złe? . Teraz w kotłowaninie ciał podczas bitwy znalezienie go było znacznie łatwiejsze. Oczywiście znalezienie mnie niemal zawsze było łatwe, bo przeważnie górowałem ponad całą resztą stanu już to mówiłeś
Z sennego otępienia wybił mnie okrzyk jednego z wargenów przesuwających barkę za pomocą długich kii wbijanych w dno bagna. Znów nie potrzebne nie dosłyszałem nazwy tej krainy, choć właściwie jej nazwa obchodziła mnie tak jak wystające ponad tą szarą breje badyle nie interesowała mnie. Wstałem i popatrzyłem w stronę w kierunku naszego celu, szeroko ciągnął się ten jaki ten? wykreślić brzeg, szeroko i niemal jednostajnie. Po prostu kończyła się ta szlamowata może mętna - już tyle było tego "szlamu" woda a zaczynał szlamowaty powtórka ląd. Jedynym punktem, przy którym można było na dłużej zawiesić wzrok pył prowizoryczny port.
-Szykuj broń (przecinek) zaraz się zacznie- doszedł mnie zaspany głos Tanmira przeciągającego się i podchodzącego do przodu na przód naszej do wykreślenia barki.
-Myślisz, że już od razu przywita nas banda tych jaszczurek?- spytałem zdziwiony, wpatrując się w port z którego dało się odróżnić coraz to nowe szczegóły. Jak choćby uwijających się zbrojnych wargenów. Jeden z nich, być może nieświadom tego, że my widzimy ich równie dobrze jak oni nas wyszedł na sam koniec pomostu z pochodnią i wymachiwał nią, raz po raz niezrozumiale coś pokrzykując. Wargeni na barce jakby przyspieszyli posuwanie jej, a może tylko świadomość końca tej podróży sprawiała takie wrażenie.
-Wstawać, nie ociągać się! Czas wyrobić dniówkę, co nie?- odwróciłem się tracąc z widoku port. Niklas wyraźnie chciał pokazać swoim, kto tu dowodzi. Przewodził czterem ludziom będącym akurat razem z nami w tym samym transporcie. Prócz nas dwóch i tej piątki, na pokładzie było jeszcze dwóch ludzi, których wyposażenie świadczyło o wielkiej biegłości w kuszy i jeszcze jedna elfka. Co do reszty „kompani” miałem mieszane uczucia. Kusznicy wyglądali na znających się na rzeczy, Niklas ze swymi zachowaniem przypominał bandę młokosów, co to jeszcze nigdy nie widziała prawdziwej wojny. Tanmir wspominał, że już kiedyś spotkał Niklasa na placu boju, co prawda bez całej reszty, ale jego uważał za w miarę dobrego wojaka. No i jeszcze ta druga elfka, mówię druga bo jako pierwszego elfa miałem na myśli mojego przyjaciela.on jest elfem ona elficzką - i wszystko gra nie trzeba tłumaczyć Do niej miałem najbardziej mieszane uczucia, nie po polsku właściwie przez całą podróż nie odezwała się ani słowem i w ogóle zdawała się unikać towarzystwa całej reszty. Opatulona tą swoją zbędne czarną peleryną siedziała skulona gdzieś pomiędzy skrzyniami, teraz tak jak i cała reszta stała przyglądając się brzegowi, dziwna osoba.
Po jakimś czasie barka dosunęła się do pomostu, a znajdujący się na nim wargeni rzucili jakąś kładkę ze zbitych desek i weszli na pokład po skrzynie z zaopatrzeniem. A my jeden po drugim schodziliśmy na pomost, pomimo tego, że kładka nie wydała ani jednego skrzypnięcia podczas przechodzenia po niej pozostałych, to jednak wolałem nie ryzykować i przeskoczyłem od razu na pomost. Jak się okazało to nie był wcale wiele lepszy pomysł, nie połamałem co prawda desek, ale to trzaśnięcie i perspektywa skończenia w tym szarym szlamie nabawiły mi nielichego wielkiego stracha.
-Czy ty zawsze musisz zwracać na siebie uwagę?- podsumował moje wyczyny Tanmir i faktycznie oczy wszystkich zwrócone były w moim kierunku.
-Chodźmy, nie ma co stać!- odchrząknąłem spuszczając głowę i ruszając na stały ląd. Na lądzie to już wiem, możesz urzyć "tu" wcale nie było dużo lepiej, wszędzie pełno błocka błota i kałuż. Jedynym urozmaiceniem były wargeńskie konstrukcje, ostrokoły, kilka prowizorycznych namiotów i sporo skrzyń.
-Ej wy!- zaburczał do nas jeden z wargenów w szyszaku, ciężkim ćwiekowanym pancerzu i z mieczem o hakowatym zakończeniu –Tam Iść!- wskazał sporych rozmiarów stół przy namiocie z wielkim czerwonym proporcem na wysokiej tyce. Jakby nie będąc pewnym czy zrozumieliśmy co do nas mówił ruszył w tamtym kierunku machając na nas ręką. Kiedy w milczeniu doszliśmy do tak nachalnie wskazywanego nam punktu z namiotu wyszedł krasnolud niemal cały wymazany w inkauście.
-O, kolejna partia mięsa.- podrapał się po głowie –Gdzie ja… eh na tych młotkach nie można polegać- tu wskazał na strażnika, który nas przyprowadził, a ja nieświadomie zresztą skinąłem głową, zresztą nie jako jedyny. Jak to często bywa to właśnie brodacz pełnił tu rolę kwatermistrza, wszedł ponownie do namiotu zapewne po jakieś dokumenty. Ja w tym czasie przyglądałem się proporcowi. Na czerwonym tle widniał żutymi nićmi wyszywany kielich, a nad nim zaciśnięta pięść z której jakby do tego kielicha nie po polsku kapały czarne krople. Nigdy nie rozumiałem co właściwie oznacza znak Heteta, niemniej jednak zawsze był obecny tam gdzie coś należało lub miało należeć do niego. Tak jak i tym razem.
W końcu krasnolud wyszedł z jakimś plikiem papierów, wyczytywał po kolei nasze imiona a my podchodziliśmy i podpisywaliśmy pod miejscem jakie na dokumencie nam wskazywał. Oczywiście, jeśli ktoś nie potrafił się podpisać to wstawiał krzyżyk. Z dumą chwyciłem pióro, kiedy mnie wyczytano i niezręcznie co prawda, ale jednak wygryzmoliłem swój podpis. Wypiąłem się jakbym otrzymywał nagrodę z ręki jakiegoś króla gdy zobaczyłem, że spora część nie potrafi na papierze określić się innym mianem jak tylko X. Tanmir nauczył mnie tej sztuki, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. Niestety z braku czasu i moich chęci nie przyswoił mi umiejętności pisania ani czytania, ale w końcu to on jest tutaj od głębszego myślenia a nie ja.


pomysł - nie głupi
akcja - wolna - ale jak na Twój styl to i tak nieźle
dużo błędów

no i co dalej
PS mam nadzieje że się nie przeraziłeś poprawkami

w 100% z dobrej woli
Słoneczko niespełniony krytyk literacki


ano

czy jest na sali właściciel wydawnictwa, halo, czy jest na sali właściciel wydawnictwa
chętnie się najmę....

nie ma
Większość poprawek i tak puszczam mimo uszu.
Ja tutaj przedstawiłem styl myślenia i mówienia prostego najemnika pół-olbrzyma. Więc na przykład nie użyłem określenia „blond”, tylko „niby żółte”. Starałem się oddać tok myślowy postaci, gdzie niegdzie można by się czepić, ale z pewnością nie za złą stylistykę wypowiedzi. Ta postać nie jest myślicielem więc określa świat takim językiem jakiego potocznie używa.

to jest list, paniętnik czy opowiadanie? – mam w głowie świetne zakończenie, które odpowiedziałoby na to pytanie, ale wątpię abym dopisał tyle aby dojść do niego.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalia97.keep.pl
  •