ďťż

But I still search for Your sweet lips...

Ku czci lat ubiegłych, gdy w internecie królowała era blogów, pamiętników bez sensu i znaczenia.
Dedykuję ten pamiętnik szarym dniom.

01.01.2006 /Wstęp –takie tam, można pominąć/

Witaj pamiętniku – tak zwykle zaczynają pisać dzieci. Ja też jestem jak dziecko…

Witaj pamiętniku, więc…
Przed chwilą włożyłam pranie do pralki, jeszcze dwa stoski leżą na zielonej wykładzinie i czekają na swoją kolej. Cały pokój jest w zielonej tonacji. Mama zaproponowała mi bym go tak urządziła. Miała rację, mieć nadzieję to niezwykła siła.
Śmieszne, pisząc przeskoczył mi kursor (ach te laptopy) i „cały” złączył się z „zaproponowała” i powstało „całowała”. Nawet niechcący ślę pocałunki. Widzisz pamiętniku i Tobie się dostało.
Nazywam się Ania. To takie popularne imię…, ale powiadają, że to dlatego, bo ładne, cieszę się więc że je noszę. Mam głowę pełną marzeń, a serce rozdarć. To zaskakujące jak udało się Stwórcy w jednej osobie umieścić tyle sprzeczności. Spokoju, delikatności ciepłej kobiety i porywczości gwałtownicy, gorącej kochanki. Stoję przy lustrze i śmieję się do siebie.W gruncie rzeczy polubiłam tą swoją naturę. Nudzić się z nią nie będę.
Mam na sobie bluzkę, mój niedawny zakup. Ileż ciekawych ubrań można znaleźć w „ciuchlandach”, wiedzą wszyscy prócz bogaczy. Śmieszne, efekt jest ten sam. Na szczęście cena nie.
Oj! Nie jadłam jeszcze śniadania, a tu godzina czternasta. Jak zwykle opcham się dopiero na wieczór…
Wstałam.
Idę coś zjeść, bo brzuch upomina się o swoje. Anorektyczką zostać nie zamierzam. Do jutra pamiętniczku! Do jutra.

02.01. 2006

No i dziś jest obiecane jutro. Ciekawe ile nas czeka takich „juter”. Powiadają ludzie, ponoć trochę mądrzejsi od światków Jehowy, że żyjemy w czasach gdzie wszystko jakby nieuchronnie zmierza ku końcowi. Ha! Ale śmiem twierdzić, że doczekam starości, o ile jakiś szaleniec nie zetrze mnie na miazgę swoim autkiem. Zdecydowanie wolę słowo samochód…więc zetrze mnie na miazgę swoim samochodem. A właśnie, a’prpos wypadków. Ostatnio nawiedził mnie jeden. Michał, zdecydowany wypadek przy pracy, przyszedł po mnie do biura oferując, że podwiezie mnie do domu. Bardziej pasowałoby „podrzucił” bo jego maluch jest w stanie totalnej destrukcji, cud nad cudy że wciąż jeździ. Wracając do tematu – owy Michał miał bardzo daleko owo „po drodze”, zastanowiło mnie to tym bardziej, że nigdy nie byliśmy w zażyłych stosunkach…no ale. Pojechaliśmy. I tu był mój błąd. Z uśmiechem szerokim jak u dentysty zapytał mnie, czy chciałbym (…). Wyłożyć sprawy do końca nie umiał. Korzystając z okazji wyskoczyłam z samochodu, lub zważywszy na warunki wypełzłam spod wygiętych drzwi i z przylepionym na ustach uśmiechem numer pięć rzekłam „dziękuję ci, u dentysty już byłam”. Zatrzasnęłam drzwi pozostawiając osłupiałego właściciela w środku spłaszczonej puszki coca-coli.

03.01. 2006

W nocy obudził mnie straszliwy głód. Podreptałam więc do kuchni w poszukiwaniu okruchów czegoś nadającego się do jak najszybszego zapchania brzucha. Znalazłam resztki poświątecznego makowca mojej mamy, zjadłam czym prędzej, nie chcąc się zupełnie budzić ze snu, bez zbędnych ceregieli zwanych zmywaniem, wróciłam do łóżka. Po drodze (a są to zaledwie trzy kroki) nabawiłam się palpitacji serca i to co najmniej. Ze ściany wyłaził jakiś duch, a na krześle siedziało monstrum z wybałuszonymi - wprost na mnie –oczami. Takich wrażeń zawsze dostarcza mi nocą mój stary rodzinny dom. Dlatego nie lubię sypiać w nim, a zwłaszcza sama. Brr. Dzięki resztkom rozumu, które nie poszły jeszcze spać dotarłam do posłania i szybko oddałam się w ramiona błogiemu snu.

05.06.2006
Więc lipa. Nie da się ukryć - jestem chora. Strzyka minie w kościach i głowa boli jak diabli. Mimo wszystko się cieszę. Przyjechał do mnie mój Serduch i oznajmił, wypinając dumnie pierś, że znalazł dla nas mieszkanie. „No nareszcie” pomyślałam Po pół rocznym szukaniu i co chwila kręceniem na coś nosem, był to sukces nie do opisania. „Idziesz oblukać?” Zapytał podniecony, ja mu na to żem chora, a mój miś, „Ale tak na chwileczkę”. Mężczyźni!
Rad nie rad ruszyłam tyłek i wyszłam na dwór. Straszliwie było mokro. Plucha przywodziła na myśl gnojówkę na wsi u mojej przyszywanej babci. Cóż, urocza zima. Okazało się, że mieszkanko stoi niedaleko mojego obecnego punktu koczowania. Świetnie, pomyślałam, gdy wyszło na jaw, że gospodarz nie mieszka w tym samym budynku. Viele dank za takiego marudę, u jakiego miałam zaszczyt mieszkać przez ostatnie dwa lata. Najlepsze było wtedy, kiedy Olek przyszedł z sąsiedzką wizytą. Skąd miałam wiedzieć, że ta przebrzydła ropucha – znaczy się właścicielka domu, tak nie cierpi mężczyzn. Jej! Ale miałam awanturę, dziwki i kurwy leciały z każdej strony. Nie mogłam się stoczyć niżej, niż tego dnia, gdy przyjęłam pod jej dach gościa płci męskiej i na domiar złego poczęstowałam go herbatą. Katastrofa. Dziwne, jak sądzę po jej słowach, że grom z jasnego Nieba nie spadł na mnie od razu i nie pochował żywcem „takiej, takiej” według słów Pani domu.
Ale do rzeczy. Mieszkanko okazało się spore. Dwa pokoje na górze i dwa na dole wszystkie dla „par”. Milutko. Łazienka, nie licząc zardzewiałego kranu i odpadającego tynku na suficie, pewnie sprawki wilgoci, była znośna. Pokuj zaś, pierwsza klasa, jeszcze smród farby do ścian unosił się w powietrzu, jak reklamujące klasę produktu perfumy. Wywietrzy się. Ugadaliśmy się i we wtorek robimy przeprowadzkę. Hurra! Koniec babsztyla feministki i pożeracza kasy lepszego od fiskusa. Za nowe lokum damy tylko 400zł miesięcznie. Bajeczka jak na warunki Warszawskie.
Wróciłam do domu kompletnie wyczerpana, osłabiona chorobą słaniałam się na nogach. Położyłam się na łóżeczku by chwilę odpocząć.

06. 01.2006

Byłam dziś u lekarza. Cholera, znów angina. To już trzecia w przeciągu ostatniego pół roku. Czuję się jakby ślubowała mi wierność, że mnie nie opuści.

i dalej mi komp padł
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalia97.keep.pl
  •