But I still search for Your sweet lips...
Sprzedawca cukierków.
Była szesnasta. Wracałam do domu zatłoczonymi ulicami Warszawy dźwigając siatki zakupów. Na starych budynkach ulicy Inżynierskiej słońce kładło długie cienie. Gdyby było ciemno wyglądałoby to mrocznie. Na szczęście dzień był pogodny, aż dziwne jak na październik. W dłonie wpijały mi się uchwyty siatek, to potworne, że w sklepach dają tylko takie. Na szczęście byłam już blisko domu. Pod moim blokiem jak zwykle siedział na szmatach żebrak, człowiek niewątpliwie kiedyś światły, lecz z niewiadomych mi przyczyn zdegradowany do „podczłowieka”. Obok niego zaś stał przysadzisty mężczyzna w średnim wieku z wypiekami na okrągłych policzkach. Przed sobą miał mały kramik z łakociami. Podeszłam bliżej starając się obejść beznamiętnie żebraka. Cukierki były cudowne, jeszcze nigdy nie widziałam takiego zbioru przysmaków z lat mojego dzieciństwa.
- Przecież tego już nie produkują! – wykrzyknęłam mimowolnie.
- A jednak – uśmiechnął się pucułowaty mężczyzna – sam je robię. To są szczególne cukierki.
- Nie wątpię, na pewno są przepyszne.
- I zaczarowane – uśmiechnął się szelmowsko sprzedawca.
Tak…. Pewnie skaczą w brzuchu – pomyślałam ironicznie, na głos zaś powiedziałam tylko – Ciekawe. Co powodują?
- Pomagają ludziom. – odrzekł ze stoickim spokojem
- W taki razie poproszę ich kilka dla tego pana – wskazałam ręką na żebraka.
- Ten pan nie chce cukierków, mogę za to dać jeden pani – pochylił się nad kramem pilnie poszukując łakocia w stercie słodyczy – mam! – wykrzyknął – to jest cukierek marzeń sennych.
- Halucynogenny? – tym razem nie zdołałam się powstrzymać.
- Nie, spokojnie. Powoduje, że możemy śnić na jawie. Gdy będziesz szła spać, połóż się na prawym boku, wyobraź sobie siebie siedzącą na szczycie krętego ześlizgu. Niech będzie on wyrzeźbiony wewnątrz drzewa. Wyobraź sobie jego powierzchnię wyszlifowaną na wysoki połysk, ciepłą, gładką, jedwabistą. Powiedz sobie: "Witaj mój świecie snów" i zsuń się w dół. Obracaj się wokoło i wokoło, w przelocie patrząc na zakrzywienia struktury drzewnej, cały czas zsuwając się na dół, prędko, ale jednostajnie. Może się zdarzyć, że z tej zjeżdżalni wypadniesz na świat oświetlony światłem dziennym. Wylądujesz miękko i pozbierawszy się, zaczniesz się rozglądać w nowej dla ciebie okolicy. Ważne, abyś nie sądziła, że wykonując to ćwiczenie, trafiłaś do Innego Świata. Jest to wejście do twego świata snów.
Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie żartuje sobie ze mnie. Ale chyba nie, minę miał poważną, a twarz skupioną, co wyglądało trochę komicznie przy jego fizjonomii. Tym czasem kramarz kontynuował swój dziwaczny wywód.
- Osiąganą przez bardzo niewielu fazą jest wejście w sferę Sakrum, w której sen staje się jawą, a jawa nabiera cech plastycznie modelowanej przez wolę rzeczywistości. W tej sferze symbole znikają, a raczej wszystko staje się żywym symbolem i sny w potocznym tego słowa znaczeniu przestają się śnić, po prostu stają się faktem.
Spojrzałam na trzymany przez siebie cukierek.
- I on ma mi to ułatwić?
- Dokładnie.
- Ale ja w ciąż nie rozumiem…. Po co mi to pan daje?
- Jak to, po co? Przed chwilą wyraziła pani chęć zmiany życia tego żebraka. On sam nie ma zębów i cukierki mu na nic. Jedynie pani może coś zmienić.
- Myśli pan? – spytałam trochę głupio.
- Ja nie myślę, ale wiem, że pani chce się przekonać.
Miał rację. W zamyśleniu wchodziłam po klatce. Nie słyszałam skrzypienia starych belek, nawet ból dłoni od wpijających się siatek mi nie przeszkadzał. Całkowicie byłam pochłonięta analizą tego, co mi ten dziwny człowiek powiedział. Czyżby ten mały cukierek… Zatrzymałam się przed drzwiami; ach klucze, Weszłam o domu rozpakowałam zakupy i z filiżanką parującej herbaty usiadłam na podłodze w rogu pokoju. Sreberko cukierka szeleściło miło w mojej dłoni. Zza okna dochodził mnie głos karczmarza i co jakiś czas pobrzękiwanie monet wpadających do puszki obok żebraka. Jeszcze raz spojrzałam na cukierek.
- W sumie, co mi szkodzi – odstawiłam pustą filiżankę i rozpakowałam landrynkę. Miała niespotykany smak, bardzo dobry, to fakt, ale jakby… to dziwne, jakby z zamierzchłych czasów. Powoli się odprężałam i zapadłam w płytki sen.
Wszystko działo się tak jak zapowiedział sprzedawca cukierków. Spadałam powoli po wydrążonym tunelu w środku drzewa, które zdawało się nie mieć końca. Wreszcie opadłam na miękki dywan. Miękki dywan w moim pokoju. No tak, obudziłam się, nic nie wyszło. Zza okna nadal dobiegał mnie dźwięk monet obijających się o metal puszki i śmiech kramarza.
Byłam zła, nie po to rozmawiałam z tym człowiekiem, by ten znalazł sobie obiekt do żartów. I to ze mnie. Podniosłam się z ziemi i szybko zbiegłam na podwórze.
- Jak panu nie wstyd tak kpić ze mnie – krzyknęłam nie zważając na stojących obok kupców – a ja panu uwierzyłam, choć gadał pan takie brednie.
- I na zawiodła się pani.
- Nie zawiodłam? – myślałam że zaraz eksploduję – przecież nie śpię. Może pan sobie wsadzić te wszystkie swoje słodycze!
- Śpi pani – odpowiedział niczym niewzruszony moimi krzykami.
- Nie śpię!
- Tylko pani się tak wydaje. Mówiłem, że wszystko potem wydaje się niemal realne, a różnice się zacierają. Oto ma pani dowód.
Stałam przed nim jak bezradne dziecko, nie wiedząc, co powiedzieć. Miał rację, uprzedzał mnie, ale czy mogę mu uwierzyć że śnię? Uszczypnęłam sobie rękę. Zabolało całkowicie normalnie.
- Niech się pani nie boi i uczyni tego człowieka bogatym!
Czułam, że kpi sobie ze mnie dalej, ale nie wiedzieć czemu postanowiłam działać. Skoro raz się ośmieszyłam to czemu i nie drugi? Przykucnęłam koło żebraka.
- Widzi pan, ten sprzedawca twierdzi że mogę uczynić pana bogatym.
Uśmiechnął się do mnie bezzębnie – wygrała pani w Toto Lotka?
- Niezupełnie. Nagle przypomniałam sobie filmy science fiction i bezmyślnie wyciągnęłam rękę nad nogami żebraka. Wyobraziłam sobie, że ma na nich skórzane buty najwyższej klasy i takie też spodnie. Ku memu zdziwieniu ujrzałam go takim. Z łachmanami na ramionach i w skórzanych spodniach i butach.. Tym razem z większym zapałem przeciągałam ręką nad jego torsem i twarzą. Poddałam się fali twórczej, obok mojej kamienicy stanął ładny domek, willa prawie, chyba zasłoniłam tym bibliotekę, ale co tam, dalej był samochód i firma…. To była cudowna zabawa. Stała się jeszcze piękniejsza, gdy widziałam radość w oczach ex-żebraka. Nagle zerwana niepokojem podbiegłam do karczmarza. A jak się obudzę to to wszystko nie zniknie? – spytałam.
- Ależ skąd. To już istnieje.
Uradowana jak nigdy przedtem postanowiłam już prawie, że zostanę tajną działaczką społeczną – gdy odwróciwszy się zobaczyłam żebraka jak siedzi z załamanymi rękami w swoim starym miejscu.
Podeszłam trochę zalękniona, ze o czymś zapomniałam.
- Co się stało dziadulku?
- Nie miałem nic, teraz mam wszystko – mówił zza przyłożonych do twarzy dłoni – ale nie wiem co mam robić. Moje życie było takie proste. |Miałem niewiele, ale wystarczało na chleb i na wszystko… no wszystko. Wie pani, czułem się bezpiecznie, choć ubogo. A teraz… a teraz to ja nie wiem co mam robić. Mam tyle pieniędzy, mogę mieć wszystko, ale mi to przeszkadza, boję się tego że za dużo kupię i że mi zabraknie…
- Ależ nie zabraknie! – przerwałam pospiesznie
- No to jeśli nie zabraknie to tym gorzej, bo co ja zrobię z tym wszystkim – powiedział wskazując na dom – nie chcę mieszkać tak jak ci z których szydziłem. Tak mi dobrze było, gdy byłem biedny. Co ja z tym wszystkim zrobię? – starzec załamał ręce i płakał jak dziecko.
Spojrzałam na kupca.
- Czasem starych drzew nie da się przesadzić – odpowiedział zanim zdążyłam o cokolwiek spytać.
Trochę rozżalona, że całe moje dzieło okazało się zbyteczne, zmieniałam wszystko na powrót.
Jak pogrążona w rozpaczy po życiowej klęsce wdrapałam się po schodach do swojego mieszkania.
Dźwięk kolejnego pieniążka wpadającego do puszki obudził mnie niemal jak głośny grzmot.
Siedziałam nadal w swoim pokoju, obok mnie stała pusta filiżanka i sreberko po cukierku. Przetarłam oczy, była już dwudziesta. To nie możliwe bym tak długo rozmawiała z żebrakiem, przecież trwało to nie dłużej niż pół godziny. Chyba, że spałam – przemknęło mi nagle. Bzdura. Wstałam z podłogi i podeszłam do okna. Żebrak nadal siedział koło latarni. Karczmarza jednak już nie było.
Zeszłam na dół i wrzuciłam do puszki kolejną monetę. Gdy ta przestała brzęczeć spytałam starca o karczmarza.
- Kogo? Ależ panienko, nikt tu nie sprzedawał cukierków.
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl natalia97.keep.pl
Była szesnasta. Wracałam do domu zatłoczonymi ulicami Warszawy dźwigając siatki zakupów. Na starych budynkach ulicy Inżynierskiej słońce kładło długie cienie. Gdyby było ciemno wyglądałoby to mrocznie. Na szczęście dzień był pogodny, aż dziwne jak na październik. W dłonie wpijały mi się uchwyty siatek, to potworne, że w sklepach dają tylko takie. Na szczęście byłam już blisko domu. Pod moim blokiem jak zwykle siedział na szmatach żebrak, człowiek niewątpliwie kiedyś światły, lecz z niewiadomych mi przyczyn zdegradowany do „podczłowieka”. Obok niego zaś stał przysadzisty mężczyzna w średnim wieku z wypiekami na okrągłych policzkach. Przed sobą miał mały kramik z łakociami. Podeszłam bliżej starając się obejść beznamiętnie żebraka. Cukierki były cudowne, jeszcze nigdy nie widziałam takiego zbioru przysmaków z lat mojego dzieciństwa.
- Przecież tego już nie produkują! – wykrzyknęłam mimowolnie.
- A jednak – uśmiechnął się pucułowaty mężczyzna – sam je robię. To są szczególne cukierki.
- Nie wątpię, na pewno są przepyszne.
- I zaczarowane – uśmiechnął się szelmowsko sprzedawca.
Tak…. Pewnie skaczą w brzuchu – pomyślałam ironicznie, na głos zaś powiedziałam tylko – Ciekawe. Co powodują?
- Pomagają ludziom. – odrzekł ze stoickim spokojem
- W taki razie poproszę ich kilka dla tego pana – wskazałam ręką na żebraka.
- Ten pan nie chce cukierków, mogę za to dać jeden pani – pochylił się nad kramem pilnie poszukując łakocia w stercie słodyczy – mam! – wykrzyknął – to jest cukierek marzeń sennych.
- Halucynogenny? – tym razem nie zdołałam się powstrzymać.
- Nie, spokojnie. Powoduje, że możemy śnić na jawie. Gdy będziesz szła spać, połóż się na prawym boku, wyobraź sobie siebie siedzącą na szczycie krętego ześlizgu. Niech będzie on wyrzeźbiony wewnątrz drzewa. Wyobraź sobie jego powierzchnię wyszlifowaną na wysoki połysk, ciepłą, gładką, jedwabistą. Powiedz sobie: "Witaj mój świecie snów" i zsuń się w dół. Obracaj się wokoło i wokoło, w przelocie patrząc na zakrzywienia struktury drzewnej, cały czas zsuwając się na dół, prędko, ale jednostajnie. Może się zdarzyć, że z tej zjeżdżalni wypadniesz na świat oświetlony światłem dziennym. Wylądujesz miękko i pozbierawszy się, zaczniesz się rozglądać w nowej dla ciebie okolicy. Ważne, abyś nie sądziła, że wykonując to ćwiczenie, trafiłaś do Innego Świata. Jest to wejście do twego świata snów.
Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie żartuje sobie ze mnie. Ale chyba nie, minę miał poważną, a twarz skupioną, co wyglądało trochę komicznie przy jego fizjonomii. Tym czasem kramarz kontynuował swój dziwaczny wywód.
- Osiąganą przez bardzo niewielu fazą jest wejście w sferę Sakrum, w której sen staje się jawą, a jawa nabiera cech plastycznie modelowanej przez wolę rzeczywistości. W tej sferze symbole znikają, a raczej wszystko staje się żywym symbolem i sny w potocznym tego słowa znaczeniu przestają się śnić, po prostu stają się faktem.
Spojrzałam na trzymany przez siebie cukierek.
- I on ma mi to ułatwić?
- Dokładnie.
- Ale ja w ciąż nie rozumiem…. Po co mi to pan daje?
- Jak to, po co? Przed chwilą wyraziła pani chęć zmiany życia tego żebraka. On sam nie ma zębów i cukierki mu na nic. Jedynie pani może coś zmienić.
- Myśli pan? – spytałam trochę głupio.
- Ja nie myślę, ale wiem, że pani chce się przekonać.
Miał rację. W zamyśleniu wchodziłam po klatce. Nie słyszałam skrzypienia starych belek, nawet ból dłoni od wpijających się siatek mi nie przeszkadzał. Całkowicie byłam pochłonięta analizą tego, co mi ten dziwny człowiek powiedział. Czyżby ten mały cukierek… Zatrzymałam się przed drzwiami; ach klucze, Weszłam o domu rozpakowałam zakupy i z filiżanką parującej herbaty usiadłam na podłodze w rogu pokoju. Sreberko cukierka szeleściło miło w mojej dłoni. Zza okna dochodził mnie głos karczmarza i co jakiś czas pobrzękiwanie monet wpadających do puszki obok żebraka. Jeszcze raz spojrzałam na cukierek.
- W sumie, co mi szkodzi – odstawiłam pustą filiżankę i rozpakowałam landrynkę. Miała niespotykany smak, bardzo dobry, to fakt, ale jakby… to dziwne, jakby z zamierzchłych czasów. Powoli się odprężałam i zapadłam w płytki sen.
Wszystko działo się tak jak zapowiedział sprzedawca cukierków. Spadałam powoli po wydrążonym tunelu w środku drzewa, które zdawało się nie mieć końca. Wreszcie opadłam na miękki dywan. Miękki dywan w moim pokoju. No tak, obudziłam się, nic nie wyszło. Zza okna nadal dobiegał mnie dźwięk monet obijających się o metal puszki i śmiech kramarza.
Byłam zła, nie po to rozmawiałam z tym człowiekiem, by ten znalazł sobie obiekt do żartów. I to ze mnie. Podniosłam się z ziemi i szybko zbiegłam na podwórze.
- Jak panu nie wstyd tak kpić ze mnie – krzyknęłam nie zważając na stojących obok kupców – a ja panu uwierzyłam, choć gadał pan takie brednie.
- I na zawiodła się pani.
- Nie zawiodłam? – myślałam że zaraz eksploduję – przecież nie śpię. Może pan sobie wsadzić te wszystkie swoje słodycze!
- Śpi pani – odpowiedział niczym niewzruszony moimi krzykami.
- Nie śpię!
- Tylko pani się tak wydaje. Mówiłem, że wszystko potem wydaje się niemal realne, a różnice się zacierają. Oto ma pani dowód.
Stałam przed nim jak bezradne dziecko, nie wiedząc, co powiedzieć. Miał rację, uprzedzał mnie, ale czy mogę mu uwierzyć że śnię? Uszczypnęłam sobie rękę. Zabolało całkowicie normalnie.
- Niech się pani nie boi i uczyni tego człowieka bogatym!
Czułam, że kpi sobie ze mnie dalej, ale nie wiedzieć czemu postanowiłam działać. Skoro raz się ośmieszyłam to czemu i nie drugi? Przykucnęłam koło żebraka.
- Widzi pan, ten sprzedawca twierdzi że mogę uczynić pana bogatym.
Uśmiechnął się do mnie bezzębnie – wygrała pani w Toto Lotka?
- Niezupełnie. Nagle przypomniałam sobie filmy science fiction i bezmyślnie wyciągnęłam rękę nad nogami żebraka. Wyobraziłam sobie, że ma na nich skórzane buty najwyższej klasy i takie też spodnie. Ku memu zdziwieniu ujrzałam go takim. Z łachmanami na ramionach i w skórzanych spodniach i butach.. Tym razem z większym zapałem przeciągałam ręką nad jego torsem i twarzą. Poddałam się fali twórczej, obok mojej kamienicy stanął ładny domek, willa prawie, chyba zasłoniłam tym bibliotekę, ale co tam, dalej był samochód i firma…. To była cudowna zabawa. Stała się jeszcze piękniejsza, gdy widziałam radość w oczach ex-żebraka. Nagle zerwana niepokojem podbiegłam do karczmarza. A jak się obudzę to to wszystko nie zniknie? – spytałam.
- Ależ skąd. To już istnieje.
Uradowana jak nigdy przedtem postanowiłam już prawie, że zostanę tajną działaczką społeczną – gdy odwróciwszy się zobaczyłam żebraka jak siedzi z załamanymi rękami w swoim starym miejscu.
Podeszłam trochę zalękniona, ze o czymś zapomniałam.
- Co się stało dziadulku?
- Nie miałem nic, teraz mam wszystko – mówił zza przyłożonych do twarzy dłoni – ale nie wiem co mam robić. Moje życie było takie proste. |Miałem niewiele, ale wystarczało na chleb i na wszystko… no wszystko. Wie pani, czułem się bezpiecznie, choć ubogo. A teraz… a teraz to ja nie wiem co mam robić. Mam tyle pieniędzy, mogę mieć wszystko, ale mi to przeszkadza, boję się tego że za dużo kupię i że mi zabraknie…
- Ależ nie zabraknie! – przerwałam pospiesznie
- No to jeśli nie zabraknie to tym gorzej, bo co ja zrobię z tym wszystkim – powiedział wskazując na dom – nie chcę mieszkać tak jak ci z których szydziłem. Tak mi dobrze było, gdy byłem biedny. Co ja z tym wszystkim zrobię? – starzec załamał ręce i płakał jak dziecko.
Spojrzałam na kupca.
- Czasem starych drzew nie da się przesadzić – odpowiedział zanim zdążyłam o cokolwiek spytać.
Trochę rozżalona, że całe moje dzieło okazało się zbyteczne, zmieniałam wszystko na powrót.
Jak pogrążona w rozpaczy po życiowej klęsce wdrapałam się po schodach do swojego mieszkania.
Dźwięk kolejnego pieniążka wpadającego do puszki obudził mnie niemal jak głośny grzmot.
Siedziałam nadal w swoim pokoju, obok mnie stała pusta filiżanka i sreberko po cukierku. Przetarłam oczy, była już dwudziesta. To nie możliwe bym tak długo rozmawiała z żebrakiem, przecież trwało to nie dłużej niż pół godziny. Chyba, że spałam – przemknęło mi nagle. Bzdura. Wstałam z podłogi i podeszłam do okna. Żebrak nadal siedział koło latarni. Karczmarza jednak już nie było.
Zeszłam na dół i wrzuciłam do puszki kolejną monetę. Gdy ta przestała brzęczeć spytałam starca o karczmarza.
- Kogo? Ależ panienko, nikt tu nie sprzedawał cukierków.