But I still search for Your sweet lips...
WSTĘP – Czyli kilka słów od autora
Nie mam w zwyczaju robienia wstępów, teki manewr nadaje się do książki a nie krótkiego opowiadanka, ale w tym wypadku zrobię wyjątek.
Opowiadanie to powstało dzięki inspiracji obrazka zamieszczonego na forum przez Vampirrę, pomysł na opowiadanie inspirowane obrazkiem powstał dzięki deklaracji Słoneczka o napisaniu o nim opowiadania.
Fabuła lub jeśli wolicie treść powstała właściwie od razu po zastanowieniu się nad tym jakie byłoby moje opowiadanie inspirowane tym obrazkiem. A za napisanie tego wziąłem się dzisiaj. Czym powodowana była taka zwłoka? Zwyczajnie lenistwem.
I jeszcze w sprawie komentarza, prosiłbym o zastanowienie się nad treścią i takie tam… bo jeśli jedynym komentarzem jest Słoneczka (bez obrazy też sobie to cenie) wykaz błędów stylistycznych, czy interpunkcyjnych to muszę przyznać, że nuży mnie to.
A tak poza tym życzę przyjemnej lektury.
(taa… 1 str A4 a on nam lektury życzy)
Mama kuka...
Jest ranek, jak co dzień słońce wznosi się by opadać. Ludzie wychodzą z domów by nim całkiem się ściemni powrócić. Zwyczajny dzień, zwyczajny ranek na ulicy Rakowieckiej.
Drzwi otwierają się raz po raz wypuszczając spieszących się ludzi. Miejsce nocnej ciszy przejmuje dzienny gwar.
-Pa, kochanie!
-Spóźniony… już jestem spóźniony…
-Dzień dobry panie Karolu, jak się dziś spało?
-Dzień dobry, a dziękuję całkiem nieźle.
-Nie, nic nie zapomniałem, tak pamiętam…
-Ładny dziś dzień, nieprawdaż?
-Dzień dobry.
-Pieczywo świe…
-Zamknij się pani! Ludzie chcą spać.
-Nie spać tylko do roboty byś się wziął łapserdaku jeden!
Drzwi do kamienicy numer 28 właśnie się otworzyły i staną w nich pan docent Machoń. Ubrany w starannie skrojony frak, kamizelkę z wystającym łańcuszkiem do cebulkowego zegarka i brązowy melonik. Docent podkręcił palcami końce cienkich wąsików i mocniej ściskając obszerną, nieco wytartą, skórzaną teczkę wyszedł na ulicę. Co chwile ściągał z głowy melonik i kłaniał się sąsiadom, kiedy w końcu uznał, że tego ranka powitał już wszystkich, ruszył raźnym krokiem w górę ulicy.
Niecałe dwie minuty po wyjściu docenta Machonia z bramy kamienicy numer 28 wysunęła się mała główka pokryta kaskadami blond loków. Po chwili dziewczynka, może dwuletnia, w koronkowej różowej sukieneczce opuściła wnętrze budynku. Przenosiła wzrok z jednego przechodnia na kolejnego, podniosła do buzi trzymaną w ręce gumową kulkę i zacisnęła na niej swoje małe ząbki. Kulka wyślizgnęła się z niezręcznie trzymającej ją rączki i odbijając się od brukowych kostek staczała się w dół ulicy.
Na twarzy dziecka wyrysował się wielki uśmiech, pilnie śledziło ulubioną zabawkę wzrokiem. Dziewczynka zdecydowała się bliżej przyjrzeć uciekającej kulce, pobiegła więc za nią ukazując swoje drobne, białe ząbki w uśmiechu.
-Matyldo!!!- z wnętrza kamienicy numer 28 wyrwał się krzyk o tyle paniczny co rozpaczliwy. Na ulice rakowiecką wypadła kobieta w prostej, zielonkawej sukni z bawełny i białym fartuchu. Twarz miała bladą jak kreda, blond włosy upięte czerwoną spinką, oraz nijak nie pasujący do jej fizjonomii obraz przerażenia w oczach. Miotała głową we wszystkie strony lustrując otoczenie szklistymi oczyma. Dostrzegła, oddalającą się różową sukieneczkę i blond loki.
-Matyldo!- nikt z mieszkańców miasta widząc panią Machoniową nie przypuszczałby nawet że taka kobieta potrafi tak biegać. Matczyne ręce oderwały stopy dziewczynki od ziemi, wyciągnęły ją w górę i mocno przycisnęły do piersi.
-Mama kuka…- odezwało się dziecko jakby pytającym głosem i wskazało za siebie.
-Boże mój!– płakała kobieta – Nigdy więcej tego nie rób! Rozumiesz? Nigdy więcej. – obróciła się w miejscu i ruszyła do mieszkania.
-A kuka? Mama a kuka…- małe brązowe oczka zaszły łzami, a malutką twarzyczkę wykrzywił grymas bólu. –Kuka… kuka mama…- płakało dziecko spoglądając w dół ulicy, łzy jak perełki spływały po jej zaczerwienionej twarzy –Kuka…- powtarzała dziewczynka.
Czarna gumowa kulka staczała się wzdłuż ulicy raz po raz wybijana w górę nierównościami bruku. Mijała przechodniów, plątała się pomiędzy ich nogami, nierównie sunąc swym torem nabierała rozpędu.
Aż w końcu uderzyła w krawężnik prostopadłej ulicy, z początku odskoczyła, jakby w obawie przed tym nagłym końcem drogi. Potem idąc za pochyłością poczęła kierować się wzdłuż krawężnika. Nowa droga szybko się jednak skończyła i gumowa kulka wpadła do studzienki ściekowej. W plusku przedmiotu wpadającego do szarej breji odezwało się echo utraconego wspomnienia. Ale nikt go nie posłyszał, nikt nie potrafił dostrzegać mowy przedmiotów.
jak widzisz powstrzymałam się od poprawania błędów w dalszej części tekstu - abyło ich nie tak mało ale dzielnie to zniosłam
co do pomysłu - myślę że jest fajny, ciekawy, ale poniewaz wcześniej pisałam swoje opowiadanko to i ten obrazek widzę też w jego perspektywie (http://www.krainanibylandii.fora.pl/viewtopic.php?t=190) wo trudno mi ocenić Mama kuka...
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl natalia97.keep.pl
Nie mam w zwyczaju robienia wstępów, teki manewr nadaje się do książki a nie krótkiego opowiadanka, ale w tym wypadku zrobię wyjątek.
Opowiadanie to powstało dzięki inspiracji obrazka zamieszczonego na forum przez Vampirrę, pomysł na opowiadanie inspirowane obrazkiem powstał dzięki deklaracji Słoneczka o napisaniu o nim opowiadania.
Fabuła lub jeśli wolicie treść powstała właściwie od razu po zastanowieniu się nad tym jakie byłoby moje opowiadanie inspirowane tym obrazkiem. A za napisanie tego wziąłem się dzisiaj. Czym powodowana była taka zwłoka? Zwyczajnie lenistwem.
I jeszcze w sprawie komentarza, prosiłbym o zastanowienie się nad treścią i takie tam… bo jeśli jedynym komentarzem jest Słoneczka (bez obrazy też sobie to cenie) wykaz błędów stylistycznych, czy interpunkcyjnych to muszę przyznać, że nuży mnie to.
A tak poza tym życzę przyjemnej lektury.
(taa… 1 str A4 a on nam lektury życzy)
Mama kuka...
Jest ranek, jak co dzień słońce wznosi się by opadać. Ludzie wychodzą z domów by nim całkiem się ściemni powrócić. Zwyczajny dzień, zwyczajny ranek na ulicy Rakowieckiej.
Drzwi otwierają się raz po raz wypuszczając spieszących się ludzi. Miejsce nocnej ciszy przejmuje dzienny gwar.
-Pa, kochanie!
-Spóźniony… już jestem spóźniony…
-Dzień dobry panie Karolu, jak się dziś spało?
-Dzień dobry, a dziękuję całkiem nieźle.
-Nie, nic nie zapomniałem, tak pamiętam…
-Ładny dziś dzień, nieprawdaż?
-Dzień dobry.
-Pieczywo świe…
-Zamknij się pani! Ludzie chcą spać.
-Nie spać tylko do roboty byś się wziął łapserdaku jeden!
Drzwi do kamienicy numer 28 właśnie się otworzyły i staną w nich pan docent Machoń. Ubrany w starannie skrojony frak, kamizelkę z wystającym łańcuszkiem do cebulkowego zegarka i brązowy melonik. Docent podkręcił palcami końce cienkich wąsików i mocniej ściskając obszerną, nieco wytartą, skórzaną teczkę wyszedł na ulicę. Co chwile ściągał z głowy melonik i kłaniał się sąsiadom, kiedy w końcu uznał, że tego ranka powitał już wszystkich, ruszył raźnym krokiem w górę ulicy.
Niecałe dwie minuty po wyjściu docenta Machonia z bramy kamienicy numer 28 wysunęła się mała główka pokryta kaskadami blond loków. Po chwili dziewczynka, może dwuletnia, w koronkowej różowej sukieneczce opuściła wnętrze budynku. Przenosiła wzrok z jednego przechodnia na kolejnego, podniosła do buzi trzymaną w ręce gumową kulkę i zacisnęła na niej swoje małe ząbki. Kulka wyślizgnęła się z niezręcznie trzymającej ją rączki i odbijając się od brukowych kostek staczała się w dół ulicy.
Na twarzy dziecka wyrysował się wielki uśmiech, pilnie śledziło ulubioną zabawkę wzrokiem. Dziewczynka zdecydowała się bliżej przyjrzeć uciekającej kulce, pobiegła więc za nią ukazując swoje drobne, białe ząbki w uśmiechu.
-Matyldo!!!- z wnętrza kamienicy numer 28 wyrwał się krzyk o tyle paniczny co rozpaczliwy. Na ulice rakowiecką wypadła kobieta w prostej, zielonkawej sukni z bawełny i białym fartuchu. Twarz miała bladą jak kreda, blond włosy upięte czerwoną spinką, oraz nijak nie pasujący do jej fizjonomii obraz przerażenia w oczach. Miotała głową we wszystkie strony lustrując otoczenie szklistymi oczyma. Dostrzegła, oddalającą się różową sukieneczkę i blond loki.
-Matyldo!- nikt z mieszkańców miasta widząc panią Machoniową nie przypuszczałby nawet że taka kobieta potrafi tak biegać. Matczyne ręce oderwały stopy dziewczynki od ziemi, wyciągnęły ją w górę i mocno przycisnęły do piersi.
-Mama kuka…- odezwało się dziecko jakby pytającym głosem i wskazało za siebie.
-Boże mój!– płakała kobieta – Nigdy więcej tego nie rób! Rozumiesz? Nigdy więcej. – obróciła się w miejscu i ruszyła do mieszkania.
-A kuka? Mama a kuka…- małe brązowe oczka zaszły łzami, a malutką twarzyczkę wykrzywił grymas bólu. –Kuka… kuka mama…- płakało dziecko spoglądając w dół ulicy, łzy jak perełki spływały po jej zaczerwienionej twarzy –Kuka…- powtarzała dziewczynka.
Czarna gumowa kulka staczała się wzdłuż ulicy raz po raz wybijana w górę nierównościami bruku. Mijała przechodniów, plątała się pomiędzy ich nogami, nierównie sunąc swym torem nabierała rozpędu.
Aż w końcu uderzyła w krawężnik prostopadłej ulicy, z początku odskoczyła, jakby w obawie przed tym nagłym końcem drogi. Potem idąc za pochyłością poczęła kierować się wzdłuż krawężnika. Nowa droga szybko się jednak skończyła i gumowa kulka wpadła do studzienki ściekowej. W plusku przedmiotu wpadającego do szarej breji odezwało się echo utraconego wspomnienia. Ale nikt go nie posłyszał, nikt nie potrafił dostrzegać mowy przedmiotów.
jak widzisz powstrzymałam się od poprawania błędów w dalszej części tekstu - abyło ich nie tak mało ale dzielnie to zniosłam
co do pomysłu - myślę że jest fajny, ciekawy, ale poniewaz wcześniej pisałam swoje opowiadanko to i ten obrazek widzę też w jego perspektywie (http://www.krainanibylandii.fora.pl/viewtopic.php?t=190) wo trudno mi ocenić Mama kuka...