But I still search for Your sweet lips...
www.onet.pl
Trochę długi, ale opłaca się przeczytać.
"Szczenię nie jest rzeczą, nie można go sprzedać byle komu. Odpowiedzialny właściciel psiaka powinien dokonać skrupulatnej selekcji potencjalnych nabywców. A jak dzieje się w rzeczywistości?
[font=comic sans ms]Postanowiłem to sprawdzić. Zgłoszę się do handlarzy i hodowców. Okażę nieodpartą chęć kupienia psa. Będę przy tym udawał, że nic nie wiem o wychowywaniu zwierząt. Podczas rozmów ze sprzedającymi postaram się wywierać na nich jak najgorsze wrażenie. Odmówią mi czy ucieszą się z klienta?
Temat „niebezpiecznych psów” regularnie pojawia się w mediach. Jak tylko ucichnie wrzawa o tragicznym pogryzieniu, telewizja i gazety donoszą o następnym wypadku z udziałem krwiożerczego czworonoga. Jednocześnie równie systematycznie nagłaśnia się bezduszność właścicieli. Wszystkie stacje TV kilka razy w roku emitują programy poświęcone tragicznej sytuacji zwierząt przebywających w schroniskach. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że za tymi nieszczęściami stoi wyłącznie głupota, nonszalancja i okrucieństwo ludzi. Specjaliści mówią jednym głosem: „Nigdy wina nie leży po stronie zwierzęcia”. Śmiało można stwierdzić, że gdyby psy trafiały wyłącznie do osób wrażliwych, a przy tym mających wiedzę niezbędną do ich wychowywania, łowcy sensacji nie mieliby o czym pisać. Dlatego sprawdzimy, czy kompletny ignorant, który nie powinien mieć nawet rybek, może bez trudu kupić psa dowolnej rasy.
Dr Jekyll i Mr. Hyde
Zanim rozpocznę poszukiwania szczenięcia, muszę się nauczyć nowej roli. Ustaliliśmy w redakcji, że mam się przeistoczyć w totalnego idiotę ze skłonnościami do okrucieństwa, w człowieka uosabiającego naiwność, ale i przemądrzałego zarazem. Aby eksperyment był jak najdoskonalszy, postanowiłem tę głupotę serwować stopniowo. Dzięki temu sprawdzę czujność hodowców, którzy powierzają szczenięta tylko „w dobre ręce”, przekonam się, jaka jest skala znieczulicy wśród handlarzy czyhających na łatwy zysk. Zobaczę, kto przegoni mnie już po pierwszym zdaniu, a kto wytrwa w negocjacjach do końca i podtrzyma chęć sprzedania psa. Jeżeli dowiodę, że właściciel szczenięcia zamierza je wydać, mimo iż dowiedział się o cierpieniach niechybnie czekających malca, powiadomię TOZ, Straż dla Zwierząt i wszystkich świętych. Może w ten sposób uda się zapobiec choć jednej tragedii. A może nikt z moich przyszłych rozmówców nie okaże się tak bezwzględny i bezduszny? Liczę na to...
Takie rzeczy to tylko w Erze
Zaczynam swoją szpiegowską działalność od zdecydowanego posunięcia – biorę na celownik silne psy, które wychowane w niewłaściwy sposób mogą stanowić zagrożenie dla otoczenia. Dlaczego? Bo jestem przekonany, że swoją niechlubną sławę zawdzięczają wyłącznie złym czy też niedouczonym właścicielom. Gdzie sfrustrowany Kowalski może nabyć wielkiego zwierza, który będzie mu służył jako panaceum na niewyrośnięte ego? Pewnie w internecie, zgaduję.
Dosłownie parę kliknięć komputerową myszką otwiera wrota do wirtualnej giełdy psów na allegro. Mimo że wiedziałem o handlu zwierzętami w sieci, jestem zaskoczony liczbą ofert. Licznik wyświetla: 1390!
Wpisuję w okienko wyszukiwarki „amstaff”. Portal wyrzuca kilkadziesiąt ofert. I to jakich! Pierwszy anons dotyczy szczenięcia, które można kupić za... 150 zł! Jednak nie tylko cena jest „okazyjna”. Z treści ogłoszenia dowiaduję się, że „przedmiot licytacji” będzie doskonałym stróżem, równie dobrym psem obronnym, a zarazem świetną niańką dla dzieci. Jakby tego było mało, sprzedający daje do zrozumienia, że psiak bez trudu zaprzyjaźni się z każdym zwierzęciem domowym – choćby była to kura – że świetnie znosi trudne warunki klimatyczne, z czego wnioskuję, że nada się nawet do budy... Mam nieodpartą chęć napisać do ogłoszeniodawcy jedno zdanie: „Takie rzeczy to tylko w Erze”.
[/font]
[font=comic sans ms]Kolejny amstaff kosztuje „aż” 200 zł... Gdy sprawdzam treść ogłoszenia, okazuje się, że aukcja dotyczy trzech psiaków. W tym przypadku sprzedający nie rozpisał się o zaletach rasy. W treści znajduje się raczej lakoniczna informacja: „Witam! Mam do sprzedania 3 piękne suczki. Matka: pitbul, ojciec: american staffordshire terrier. Psiaki są już odchowane i czekają tylko na opiekunów”.
Chwytam za aparat i dzwonię do właściciela suczki z pierwszego ogłoszenia. Tłumaczę, że szukam właśnie psa stróżującego, który mógłby jednocześnie być towarzyszem zabaw sześcioletniego chłopca.
Aby nie było wątpliwości, mówię, że będą sami spędzać czas na podwórku. Okazuje się, że nie mogłem lepiej trafić. Mężczyzna zapewnia mnie, że nie ma niebezpieczeństwa, wtrąca jedynie, iż jest takie powiedzenie: „Jaki pan, taki pies”. Wnioskuję z tego, że skoro ja nie zabijam bezbronnych dzieci, to i mój obronno-stróżujący amstaff będzie dla nich łagodny jak baranek.
Podnoszę poprzeczkę. Informuję rozmówcę, że pies będzie cały rok mieszkał w budzie. I znowu dowiaduję się, że nie ma kłopotu, że amstaff bez najmniejszego problemu może spędzać zimy poza domem, np. w kojcu. W trakcie krótkiej rozmowy dowiaduję się też, że tych psów nie nękają żadne choroby, że obawami o zdrowie nie należy sobie zaprzątać głowy. Pytam więc, czy suni nie dopadną zdrowotne kłopoty, jeśli będę ją karmił wyłącznie najtańszymi karmami z hipermarketu. Okazuje się, że to również nie stanowi problemu, że od czasu do czasu takie granulki wystarczy „rosołkiem zalać”... Zaczynam podejrzewać, że ten facet przyzna, iż jego psy latają i gotują obiady, byle tylko znaleźć kupca. Zgodnie z planem powinienem zapytać o ich przydatność w walkach psów. Już, już mam na końcu języka to jedno decydujące zdanie i... Nie mogę. Cholera! Nawet udawanie drania sprawia mi taki wstyd, że nie potrafię wykrztusić z siebie ani słowa. Kiedy w końcu zaczynam wywód o waleczności amstaffa połączenie się urywa. Oddycham z ulgą. Wiem, że muszę jeszcze popracować nad swoją rolą. Nie sądziłem, że tak łatwo trafić na człowieka pozbawionego skrupułów i tak trudno samemu go udawać.
Kundel z rodowodem
Biorę kilka głębszych wdechów, jakbym miał skoczyć na główkę z kilkunastometrowej skały, i dzwonię do właściciela drugiej „amstaffki”, tej za 200 zł, której rodzice należą do odmiennych ras!
Odbiera mężczyzna. Kiedy dowiaduje się, że dzwonię w sprawie psa, od razu zaczyna opowiadać o wielkiej łagodności, którą pieski wyssały z mlekiem matki. Postanawiam, że nie dam się wybić z transu. Bez pardonu informuję, że szukam silnego psa, który poradzi sobie w walce z czworonożnym napastnikiem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mój rozmówca zmienia marketingową strategię. Wysłuchuję o waleczności matki szczeniąt, o tym, że zagryzła już niejednego psa, że były to samce o wiele większe od niej. Ciągnę temat, stwierdzam, że to chyba świetny pies do walk. Wówczas handlarz odpowiada, że „do walk to on by raczej psa mi nie sprzedał”. Jednak zamiast zakończyć rozmowę, zagorzale reklamuje dzielność piesków.
Tymczasem ja udaję kompletnego naiwniaka, który nie rozumie, że szczenię po pitbulu i amstaffie nie może mieć rodowodu. Pytam, czy psiaki mają papiery.
Sympatyczny rozmówca tłumaczy mi, „że są to szczenięta jak najbardziej rasowe i że można im zrobić rodowód, że są wszystkie potrzebne do tego książeczki”. Mężczyzna wyjaśnia, że wyrabianie rodowodu zupełnie się nie opłaca. „Pan chyba nie wie, jakie to koszty. Po za tym takiego groźnego psa lepiej mieć bez papierów, tak anonimowo. Jeśli kogoś pogryzie, a będzie miał rodowód, to będzie pan miał problemy. A tak bez rodowodu nikt nie pozna, że to rasa agresywna, więc i całe zajście ma większe szanse rozejść się po kościach. Mówię panu, taki rodowód to bardzo kosztowna sprawa, a do tego mogą być z tego tylko kłopoty. Wie pan coś o wystawach. Nie? No właśnie” – przekonuje mnie polskie wcielenie wojaka Szwejka.
Pod koniec rozmowy informuję, że mam dziecko, że pies będzie z nim spędzał dużo czasu. Wówczas poznaję inną historię matki szczeniąt. „Moje wnuki nieraz gryzły ją w uszy i ciągnęły za ogon. Ona niczym się nie denerwuje, kocha dzieci. Takie są te psy. Tylko niech pan pamięta, żeby za dużo kości z krwią nie dawać i surowego mięsa z krwią. Jak trochę, to nie zaszkodzi. Jak właściciel ma umiar w dawaniu surowego, to są bardzo łagodne i doskonałe dla dzieci” – wyjaśnia sprzedający. Ku własnemu zdumieniu zaczynam rozumieć, że on naprawdę wierzy w to, co wygaduje!!![/font]
[font=comic sans ms]U producentów bez zmian
Zgłaszam się do kolejnych kilku handlarzy. Określenia „handlarz” używam z rozmysłem, ponieważ wszyscy moi dotychczasowi rozmówcy rozmnażają i sprzedają psy bez rodowodów, nie posiadają zarejestrowanych hodowli lub fakt ten ukrywają. Rozmawiam więc z panem, który na allegro wystawił „pity po czempionach bez rodowodu”, z właścicielami szczeniąt kaukazów i tos „wprost idealnych dla dzieci” oraz z kilkoma osobami reklamującymi dogi argentyńskie jako „pieski dla każdego”. Jedynie w kilku przypadkach sprzedający nie chcą zagwarantować, że pies będzie na sto procent łagodny i cierpliwy wobec dzieci.
Łudzę się, że podczas poszukiwań psa myśliwskiego, typowo rodzinnego czy zaprzęgowego trafię na bardziej rozsądnych sprzedawców. Na razie koncentruję się na szczeniętach tanich, których cena nie przekracza kilkuset złotych, czyli nierodowodowych. Uwagę przykuwa ogłoszenie dotyczące spanielków po 350 zł. Sprzedający zastrzega, że „odda je tylko w dobre ręce”.
Odbiera kobieta. Pyta, w sprawie jakiej rasy dzwonię. Okazuje się, że to ogłoszenie jest już nieaktualne, jednak za kilka dni będzie kolejny miot spanielków. Od ręki mogę nabyć goldena, tyle że za 600 zł. Wyjaśniam, że chcę spaniela dla dzieci, które są w wieku 3 i 6 lat. Tłumaczę, że mieszkamy w bloku w malutkim mieszkanku. Znowu słyszę, że „będę na pewno zadowolony z wyboru rasy”. Kiedy informuję rozmówczynię, że wiele czasu spędzamy poza domem, że psina większość czasu będzie siedzieć sama, dowiaduję się, że to żaden problem. Mówię więc, że z reguły nie ma nas w mieszkaniu po kilkanaście godzin. „To nic, pies się przyzwyczai”, oświadcza kobieta. Zastanawiam się, jak zrazić do siebie nieznajomą. Mówię, że nie zamierzam kupować dobrych, drogich karm, że nie będę miał też czasu na gotowanie psiej strawy. W grę wchodzi wyłącznie serwowanie najtańszych granulatów. „Wychowanie jednego pieska nie wymaga żadnych nakładów finansowych. Póki jest mały, to trzeba mu dawać lepszą karmę, taką po 3,50 zł za kilogram(!!!). Później da mu pan coś ze stołu, ziemniaki, trochę sosu. Przecież zawsze coś tam zostanie z obiadu” – wyjaśnia pani, która sprzedaje pieski „wyłącznie w dobre ręce”...
Szcz po Ch
Nie będę opisywał rozmów z kolejnymi producentami labradorów, goldenów, husky i yorków. Wszędzie to samo. Można karmić byle czym, spacery ograniczać do minimum i zostawiać psy pod opieką dzieci. Wszyscy jak jeden mąż zapewniają o żelaznym zdrowiu sprzedawanych maleństw. I to niezależnie, czy konwersuję z nimi przez telefon, czy twarzą w twarz, kiedy oglądam szczenięta na bazarach. Nie widzę sensu, by dalej sprawdzać uczciwość i fachowość ludzi, którzy rozmnażają i sprzedają psy bez papierów, stawiając na niską cenę i duży obrót.
Wybieram hodowlę husky, która reklamuje się jako „najlepsza w Polsce”. W pierwszych słowach dowiaduję się o cenę. Chcę stworzyć wrażenie, że to jest dla mnie najważniejsze kryterium. Pytam o tanie maluchy bez papierów. Właścicielka szczeniąt uprzejmie odpowiada na pytania, wyjaśnia, że posiada wyłącznie rodowodowe husky. Zgodnie z teorią głoszoną przez moich zaprzyjaźnionych hodowców już na tym etapie powinna posłać mnie do wszystkich diabłów. Czyżby i w tym przypadku sprzedawano szczenięta osobom nieodpowiedzialnym, nieprzygotowanym do roli właściciela? Nie. W końcu wzbudzam podejrzenia mojej rozmówczyni, która pyta mnie, jaki wiodę tryb życia, jakie mam warunki mieszkaniowe. Koniec końców uprzejmie, acz stanowczo stwierdza, że nie mogę kupić husky. „Niech się pan zdecyduje na jakiegoś kanapowca” – radzi.
Ta rozmowa napełnia mnie nadzieją. W trakcie wertowania ogłoszeń w gazecie trafiam na kolejną hodowlę, która chwali się dużymi osiągnięciami wystawowymi. Tym razem ogłoszenie dotyczy yorków. Zastanawia mnie jego skąpa treść: „szcz po ch”. Gdy kontaktuję się z właścicielem szczeniąt, okazuje się, że oprócz piesków z rodowodami można też kupić tańsze, bez dokumentów. Są to właśnie „szcz po ch”, czyli szczęnięta po championach. „Tak, będą świetne dla sześciolatka, może z nimi sam wychodzić na spacery” – zachwala „towar” moja rozmówczyni.
Postanawiam bliżej się przyjrzeć innym ogłoszeniom oszczędnym w litery. Stwierdzam, że w wielu przypadkach dotyczą nierodowodowych psów. Reguła jest taka: jeżeli oficjalnie działająca hodowla prowadzi dodatkowo niekontrolowany rozród zwierząt, jej właściciel nie liczy się z dobrem psiaków. Ważny jest tylko zysk.[/font]
[font=comic sans ms]Zyskoodporni
Na koniec chcę się skontaktować z hodowlami, które uchodzą za godne zaufania. Zamierzam się przekonać, czy udając nieodpowiedzialnego klienta, będę mógł kupić dużego, silnego psa, tak jak to było w przypadku handlarzy.
Tym razem próbuję nabyć mastifa, ponownie zaczynam konwersację od pytania o cenę. „Jeżeli pieniądze są najistotniejsze w podejmowaniu decyzji o wyborze psa, to u mnie pan szczenięcia nie znajdzie” – odpowiada mężczyzna, nawet nie informując mnie o cenie psiaków. Głupio mi, ale wyjaśniam, że muszę kupić pieska bez względu na koszty, bo obiecałem dzieciom prezent. To ostatnie moje zdanie podczas rozmowy z tym panem. „Dzieciom to niech pan kupi pluszaka” – mówi właściciel mastifów i kończy dyskusję.
Kontaktuję się jeszcze z kilkoma hodowlami. Efekt ten sam. Dlatego postanawiam zmienić strategię i nic nie wspominam o dzieciach. Zaczynam rozmowy od stwierdzenia, że zamierzam karmić psy tanią karmą, później chcę zdradzić zamiar trzymania psa na łańcuchu. Wszyscy odprawiają mnie z kwitkiem już po usłyszeniu o moich planach dotyczących żywienia.
Ten sam schemat powtarza się, gdy atakuję hodowców psów myśliwskich, ozdobnych czy tzw. rodzinnych. Również właściciele tych szczeniąt – w odróżnieniu od handlarzy – traktują mnie jak intruza, który wtargnął w ich uporządkowany świat; szybko kończą rozmowę. Jednak właśnie takie zachowanie sprawia, że szeroko się uśmiecham. Jestem pewien, że ci ludzie nie oddadzą psiaków w niepowołane ręce, że te maluchy będą miały szczęśliwe życie, w końcu, że klienci tych hodowców nie poczują się oszukani co do zdrowia, charakteru i kosztów utrzymania nowego czworonożnego członka rodziny.
Maciej Nowakowski[/font]"
Źródło:
http://pies.onet.pl/14629,19,24,handel_zywym_towarem,4,artykul.html
Tutaj są zdjęcia z pseudohodowli:
http://pies.onet.pl/82,2,1,koszmar_w_pseudohodowli,galeria.html
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl natalia97.keep.pl
Trochę długi, ale opłaca się przeczytać.
"Szczenię nie jest rzeczą, nie można go sprzedać byle komu. Odpowiedzialny właściciel psiaka powinien dokonać skrupulatnej selekcji potencjalnych nabywców. A jak dzieje się w rzeczywistości?
[font=comic sans ms]Postanowiłem to sprawdzić. Zgłoszę się do handlarzy i hodowców. Okażę nieodpartą chęć kupienia psa. Będę przy tym udawał, że nic nie wiem o wychowywaniu zwierząt. Podczas rozmów ze sprzedającymi postaram się wywierać na nich jak najgorsze wrażenie. Odmówią mi czy ucieszą się z klienta?
Temat „niebezpiecznych psów” regularnie pojawia się w mediach. Jak tylko ucichnie wrzawa o tragicznym pogryzieniu, telewizja i gazety donoszą o następnym wypadku z udziałem krwiożerczego czworonoga. Jednocześnie równie systematycznie nagłaśnia się bezduszność właścicieli. Wszystkie stacje TV kilka razy w roku emitują programy poświęcone tragicznej sytuacji zwierząt przebywających w schroniskach. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że za tymi nieszczęściami stoi wyłącznie głupota, nonszalancja i okrucieństwo ludzi. Specjaliści mówią jednym głosem: „Nigdy wina nie leży po stronie zwierzęcia”. Śmiało można stwierdzić, że gdyby psy trafiały wyłącznie do osób wrażliwych, a przy tym mających wiedzę niezbędną do ich wychowywania, łowcy sensacji nie mieliby o czym pisać. Dlatego sprawdzimy, czy kompletny ignorant, który nie powinien mieć nawet rybek, może bez trudu kupić psa dowolnej rasy.
Dr Jekyll i Mr. Hyde
Zanim rozpocznę poszukiwania szczenięcia, muszę się nauczyć nowej roli. Ustaliliśmy w redakcji, że mam się przeistoczyć w totalnego idiotę ze skłonnościami do okrucieństwa, w człowieka uosabiającego naiwność, ale i przemądrzałego zarazem. Aby eksperyment był jak najdoskonalszy, postanowiłem tę głupotę serwować stopniowo. Dzięki temu sprawdzę czujność hodowców, którzy powierzają szczenięta tylko „w dobre ręce”, przekonam się, jaka jest skala znieczulicy wśród handlarzy czyhających na łatwy zysk. Zobaczę, kto przegoni mnie już po pierwszym zdaniu, a kto wytrwa w negocjacjach do końca i podtrzyma chęć sprzedania psa. Jeżeli dowiodę, że właściciel szczenięcia zamierza je wydać, mimo iż dowiedział się o cierpieniach niechybnie czekających malca, powiadomię TOZ, Straż dla Zwierząt i wszystkich świętych. Może w ten sposób uda się zapobiec choć jednej tragedii. A może nikt z moich przyszłych rozmówców nie okaże się tak bezwzględny i bezduszny? Liczę na to...
Takie rzeczy to tylko w Erze
Zaczynam swoją szpiegowską działalność od zdecydowanego posunięcia – biorę na celownik silne psy, które wychowane w niewłaściwy sposób mogą stanowić zagrożenie dla otoczenia. Dlaczego? Bo jestem przekonany, że swoją niechlubną sławę zawdzięczają wyłącznie złym czy też niedouczonym właścicielom. Gdzie sfrustrowany Kowalski może nabyć wielkiego zwierza, który będzie mu służył jako panaceum na niewyrośnięte ego? Pewnie w internecie, zgaduję.
Dosłownie parę kliknięć komputerową myszką otwiera wrota do wirtualnej giełdy psów na allegro. Mimo że wiedziałem o handlu zwierzętami w sieci, jestem zaskoczony liczbą ofert. Licznik wyświetla: 1390!
Wpisuję w okienko wyszukiwarki „amstaff”. Portal wyrzuca kilkadziesiąt ofert. I to jakich! Pierwszy anons dotyczy szczenięcia, które można kupić za... 150 zł! Jednak nie tylko cena jest „okazyjna”. Z treści ogłoszenia dowiaduję się, że „przedmiot licytacji” będzie doskonałym stróżem, równie dobrym psem obronnym, a zarazem świetną niańką dla dzieci. Jakby tego było mało, sprzedający daje do zrozumienia, że psiak bez trudu zaprzyjaźni się z każdym zwierzęciem domowym – choćby była to kura – że świetnie znosi trudne warunki klimatyczne, z czego wnioskuję, że nada się nawet do budy... Mam nieodpartą chęć napisać do ogłoszeniodawcy jedno zdanie: „Takie rzeczy to tylko w Erze”.
[/font]
[font=comic sans ms]Kolejny amstaff kosztuje „aż” 200 zł... Gdy sprawdzam treść ogłoszenia, okazuje się, że aukcja dotyczy trzech psiaków. W tym przypadku sprzedający nie rozpisał się o zaletach rasy. W treści znajduje się raczej lakoniczna informacja: „Witam! Mam do sprzedania 3 piękne suczki. Matka: pitbul, ojciec: american staffordshire terrier. Psiaki są już odchowane i czekają tylko na opiekunów”.
Chwytam za aparat i dzwonię do właściciela suczki z pierwszego ogłoszenia. Tłumaczę, że szukam właśnie psa stróżującego, który mógłby jednocześnie być towarzyszem zabaw sześcioletniego chłopca.
Aby nie było wątpliwości, mówię, że będą sami spędzać czas na podwórku. Okazuje się, że nie mogłem lepiej trafić. Mężczyzna zapewnia mnie, że nie ma niebezpieczeństwa, wtrąca jedynie, iż jest takie powiedzenie: „Jaki pan, taki pies”. Wnioskuję z tego, że skoro ja nie zabijam bezbronnych dzieci, to i mój obronno-stróżujący amstaff będzie dla nich łagodny jak baranek.
Podnoszę poprzeczkę. Informuję rozmówcę, że pies będzie cały rok mieszkał w budzie. I znowu dowiaduję się, że nie ma kłopotu, że amstaff bez najmniejszego problemu może spędzać zimy poza domem, np. w kojcu. W trakcie krótkiej rozmowy dowiaduję się też, że tych psów nie nękają żadne choroby, że obawami o zdrowie nie należy sobie zaprzątać głowy. Pytam więc, czy suni nie dopadną zdrowotne kłopoty, jeśli będę ją karmił wyłącznie najtańszymi karmami z hipermarketu. Okazuje się, że to również nie stanowi problemu, że od czasu do czasu takie granulki wystarczy „rosołkiem zalać”... Zaczynam podejrzewać, że ten facet przyzna, iż jego psy latają i gotują obiady, byle tylko znaleźć kupca. Zgodnie z planem powinienem zapytać o ich przydatność w walkach psów. Już, już mam na końcu języka to jedno decydujące zdanie i... Nie mogę. Cholera! Nawet udawanie drania sprawia mi taki wstyd, że nie potrafię wykrztusić z siebie ani słowa. Kiedy w końcu zaczynam wywód o waleczności amstaffa połączenie się urywa. Oddycham z ulgą. Wiem, że muszę jeszcze popracować nad swoją rolą. Nie sądziłem, że tak łatwo trafić na człowieka pozbawionego skrupułów i tak trudno samemu go udawać.
Kundel z rodowodem
Biorę kilka głębszych wdechów, jakbym miał skoczyć na główkę z kilkunastometrowej skały, i dzwonię do właściciela drugiej „amstaffki”, tej za 200 zł, której rodzice należą do odmiennych ras!
Odbiera mężczyzna. Kiedy dowiaduje się, że dzwonię w sprawie psa, od razu zaczyna opowiadać o wielkiej łagodności, którą pieski wyssały z mlekiem matki. Postanawiam, że nie dam się wybić z transu. Bez pardonu informuję, że szukam silnego psa, który poradzi sobie w walce z czworonożnym napastnikiem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mój rozmówca zmienia marketingową strategię. Wysłuchuję o waleczności matki szczeniąt, o tym, że zagryzła już niejednego psa, że były to samce o wiele większe od niej. Ciągnę temat, stwierdzam, że to chyba świetny pies do walk. Wówczas handlarz odpowiada, że „do walk to on by raczej psa mi nie sprzedał”. Jednak zamiast zakończyć rozmowę, zagorzale reklamuje dzielność piesków.
Tymczasem ja udaję kompletnego naiwniaka, który nie rozumie, że szczenię po pitbulu i amstaffie nie może mieć rodowodu. Pytam, czy psiaki mają papiery.
Sympatyczny rozmówca tłumaczy mi, „że są to szczenięta jak najbardziej rasowe i że można im zrobić rodowód, że są wszystkie potrzebne do tego książeczki”. Mężczyzna wyjaśnia, że wyrabianie rodowodu zupełnie się nie opłaca. „Pan chyba nie wie, jakie to koszty. Po za tym takiego groźnego psa lepiej mieć bez papierów, tak anonimowo. Jeśli kogoś pogryzie, a będzie miał rodowód, to będzie pan miał problemy. A tak bez rodowodu nikt nie pozna, że to rasa agresywna, więc i całe zajście ma większe szanse rozejść się po kościach. Mówię panu, taki rodowód to bardzo kosztowna sprawa, a do tego mogą być z tego tylko kłopoty. Wie pan coś o wystawach. Nie? No właśnie” – przekonuje mnie polskie wcielenie wojaka Szwejka.
Pod koniec rozmowy informuję, że mam dziecko, że pies będzie z nim spędzał dużo czasu. Wówczas poznaję inną historię matki szczeniąt. „Moje wnuki nieraz gryzły ją w uszy i ciągnęły za ogon. Ona niczym się nie denerwuje, kocha dzieci. Takie są te psy. Tylko niech pan pamięta, żeby za dużo kości z krwią nie dawać i surowego mięsa z krwią. Jak trochę, to nie zaszkodzi. Jak właściciel ma umiar w dawaniu surowego, to są bardzo łagodne i doskonałe dla dzieci” – wyjaśnia sprzedający. Ku własnemu zdumieniu zaczynam rozumieć, że on naprawdę wierzy w to, co wygaduje!!![/font]
[font=comic sans ms]U producentów bez zmian
Zgłaszam się do kolejnych kilku handlarzy. Określenia „handlarz” używam z rozmysłem, ponieważ wszyscy moi dotychczasowi rozmówcy rozmnażają i sprzedają psy bez rodowodów, nie posiadają zarejestrowanych hodowli lub fakt ten ukrywają. Rozmawiam więc z panem, który na allegro wystawił „pity po czempionach bez rodowodu”, z właścicielami szczeniąt kaukazów i tos „wprost idealnych dla dzieci” oraz z kilkoma osobami reklamującymi dogi argentyńskie jako „pieski dla każdego”. Jedynie w kilku przypadkach sprzedający nie chcą zagwarantować, że pies będzie na sto procent łagodny i cierpliwy wobec dzieci.
Łudzę się, że podczas poszukiwań psa myśliwskiego, typowo rodzinnego czy zaprzęgowego trafię na bardziej rozsądnych sprzedawców. Na razie koncentruję się na szczeniętach tanich, których cena nie przekracza kilkuset złotych, czyli nierodowodowych. Uwagę przykuwa ogłoszenie dotyczące spanielków po 350 zł. Sprzedający zastrzega, że „odda je tylko w dobre ręce”.
Odbiera kobieta. Pyta, w sprawie jakiej rasy dzwonię. Okazuje się, że to ogłoszenie jest już nieaktualne, jednak za kilka dni będzie kolejny miot spanielków. Od ręki mogę nabyć goldena, tyle że za 600 zł. Wyjaśniam, że chcę spaniela dla dzieci, które są w wieku 3 i 6 lat. Tłumaczę, że mieszkamy w bloku w malutkim mieszkanku. Znowu słyszę, że „będę na pewno zadowolony z wyboru rasy”. Kiedy informuję rozmówczynię, że wiele czasu spędzamy poza domem, że psina większość czasu będzie siedzieć sama, dowiaduję się, że to żaden problem. Mówię więc, że z reguły nie ma nas w mieszkaniu po kilkanaście godzin. „To nic, pies się przyzwyczai”, oświadcza kobieta. Zastanawiam się, jak zrazić do siebie nieznajomą. Mówię, że nie zamierzam kupować dobrych, drogich karm, że nie będę miał też czasu na gotowanie psiej strawy. W grę wchodzi wyłącznie serwowanie najtańszych granulatów. „Wychowanie jednego pieska nie wymaga żadnych nakładów finansowych. Póki jest mały, to trzeba mu dawać lepszą karmę, taką po 3,50 zł za kilogram(!!!). Później da mu pan coś ze stołu, ziemniaki, trochę sosu. Przecież zawsze coś tam zostanie z obiadu” – wyjaśnia pani, która sprzedaje pieski „wyłącznie w dobre ręce”...
Szcz po Ch
Nie będę opisywał rozmów z kolejnymi producentami labradorów, goldenów, husky i yorków. Wszędzie to samo. Można karmić byle czym, spacery ograniczać do minimum i zostawiać psy pod opieką dzieci. Wszyscy jak jeden mąż zapewniają o żelaznym zdrowiu sprzedawanych maleństw. I to niezależnie, czy konwersuję z nimi przez telefon, czy twarzą w twarz, kiedy oglądam szczenięta na bazarach. Nie widzę sensu, by dalej sprawdzać uczciwość i fachowość ludzi, którzy rozmnażają i sprzedają psy bez papierów, stawiając na niską cenę i duży obrót.
Wybieram hodowlę husky, która reklamuje się jako „najlepsza w Polsce”. W pierwszych słowach dowiaduję się o cenę. Chcę stworzyć wrażenie, że to jest dla mnie najważniejsze kryterium. Pytam o tanie maluchy bez papierów. Właścicielka szczeniąt uprzejmie odpowiada na pytania, wyjaśnia, że posiada wyłącznie rodowodowe husky. Zgodnie z teorią głoszoną przez moich zaprzyjaźnionych hodowców już na tym etapie powinna posłać mnie do wszystkich diabłów. Czyżby i w tym przypadku sprzedawano szczenięta osobom nieodpowiedzialnym, nieprzygotowanym do roli właściciela? Nie. W końcu wzbudzam podejrzenia mojej rozmówczyni, która pyta mnie, jaki wiodę tryb życia, jakie mam warunki mieszkaniowe. Koniec końców uprzejmie, acz stanowczo stwierdza, że nie mogę kupić husky. „Niech się pan zdecyduje na jakiegoś kanapowca” – radzi.
Ta rozmowa napełnia mnie nadzieją. W trakcie wertowania ogłoszeń w gazecie trafiam na kolejną hodowlę, która chwali się dużymi osiągnięciami wystawowymi. Tym razem ogłoszenie dotyczy yorków. Zastanawia mnie jego skąpa treść: „szcz po ch”. Gdy kontaktuję się z właścicielem szczeniąt, okazuje się, że oprócz piesków z rodowodami można też kupić tańsze, bez dokumentów. Są to właśnie „szcz po ch”, czyli szczęnięta po championach. „Tak, będą świetne dla sześciolatka, może z nimi sam wychodzić na spacery” – zachwala „towar” moja rozmówczyni.
Postanawiam bliżej się przyjrzeć innym ogłoszeniom oszczędnym w litery. Stwierdzam, że w wielu przypadkach dotyczą nierodowodowych psów. Reguła jest taka: jeżeli oficjalnie działająca hodowla prowadzi dodatkowo niekontrolowany rozród zwierząt, jej właściciel nie liczy się z dobrem psiaków. Ważny jest tylko zysk.[/font]
[font=comic sans ms]Zyskoodporni
Na koniec chcę się skontaktować z hodowlami, które uchodzą za godne zaufania. Zamierzam się przekonać, czy udając nieodpowiedzialnego klienta, będę mógł kupić dużego, silnego psa, tak jak to było w przypadku handlarzy.
Tym razem próbuję nabyć mastifa, ponownie zaczynam konwersację od pytania o cenę. „Jeżeli pieniądze są najistotniejsze w podejmowaniu decyzji o wyborze psa, to u mnie pan szczenięcia nie znajdzie” – odpowiada mężczyzna, nawet nie informując mnie o cenie psiaków. Głupio mi, ale wyjaśniam, że muszę kupić pieska bez względu na koszty, bo obiecałem dzieciom prezent. To ostatnie moje zdanie podczas rozmowy z tym panem. „Dzieciom to niech pan kupi pluszaka” – mówi właściciel mastifów i kończy dyskusję.
Kontaktuję się jeszcze z kilkoma hodowlami. Efekt ten sam. Dlatego postanawiam zmienić strategię i nic nie wspominam o dzieciach. Zaczynam rozmowy od stwierdzenia, że zamierzam karmić psy tanią karmą, później chcę zdradzić zamiar trzymania psa na łańcuchu. Wszyscy odprawiają mnie z kwitkiem już po usłyszeniu o moich planach dotyczących żywienia.
Ten sam schemat powtarza się, gdy atakuję hodowców psów myśliwskich, ozdobnych czy tzw. rodzinnych. Również właściciele tych szczeniąt – w odróżnieniu od handlarzy – traktują mnie jak intruza, który wtargnął w ich uporządkowany świat; szybko kończą rozmowę. Jednak właśnie takie zachowanie sprawia, że szeroko się uśmiecham. Jestem pewien, że ci ludzie nie oddadzą psiaków w niepowołane ręce, że te maluchy będą miały szczęśliwe życie, w końcu, że klienci tych hodowców nie poczują się oszukani co do zdrowia, charakteru i kosztów utrzymania nowego czworonożnego członka rodziny.
Maciej Nowakowski[/font]"
Źródło:
http://pies.onet.pl/14629,19,24,handel_zywym_towarem,4,artykul.html
Tutaj są zdjęcia z pseudohodowli:
http://pies.onet.pl/82,2,1,koszmar_w_pseudohodowli,galeria.html